Fale spokojnie uderzyły o zmrożony brzeg. Śnieg, lód i piach łączyły się w usuwającą się spod nóg zimną masę. Siedzę na falochronie i przyglądam się statkom ginącym za horyzontem. Widok tak inny, od tych górskich, które zwykle podziwiam podczas swoich podróży. Ale przecież nie przyjechałem tu u schyłku zimy żeby wylegiwać się na zaśnieżonej plaży. Jestem u podnóża góry, a to jedna z tych wspinaczek, która zaczyna się od zera. Od poziomu morza.
Początkowo nie czuję, że idę na szczyt. Wzdłuż wybrzeża spacerują rodziny łapiące ciepłe promienie słoneczne, dzieci bawią się wokół rybackich łodzi, a liczne knajpki zapraszają na owoce morza. Kamienista droga niezauważalnie, lecz systematycznie prowadzi w górę. Stare, nadbrzeżne domki ustępują miejsca nowoczesnej zabudowie, piętrzącej się w modnej dzielnicy.
Po przekroczeniu szerokiego potoku pędzących samochodów, zagłębiamy się w ciszę ogrodów. Pomimo śpiewu ptaków, nagie, czarne konary nie zwiastują rychłej wiosny. Ponury szpaler prowadzi do bramy. Zwyczajem większości ekspedycji udajemy się do klasztoru. Miejsca, gdzie przez wieki ukrywano się przed wrogimi najazdami, gdzie błagano Boga o uzdrowienie, czy zdrowie w obliczu epidemii śmiertelnych chorób. My przychodzimy wyłącznie z prośbą o dobrą pogodę i bezpieczny powrót.
Rozpoczynamy atak szczytowy. Droga szybko przecina kolejne warstwice. Jednak niedługo potem należy przetrawersować urwiste stoki ku łagodniejszemu podejściu od południa, tracąc przy tym kilkanaście metrów zdobytej wysokości. Chwila wytchnienia i w górę. Teraz już na serio. Już tylko w kierunku wierzchołka.
Uda palą coraz mocniej, krew szybciej krąży w żyłach. Nie ma chwili na wytchnienie. Oddech spłyca się, robi się coraz cieplej, pewnie też dzięki słońcu, które grzeje coraz bardziej wiosennie. Choć widać miejsca, w których odpoczywali poprzednicy, my przemy do góry. Wiemy, że szczyt już blisko. Że damy radę przed zachodem słońca.
Ostatnie kilkanaście metrów pokonujemy po metalowych drabinkach ubezpieczających wejście i wreszcie jest. Panorama miasta skąpana we mgle i ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Tak zdobyliśmy Pachołek, gdańskie wzgórze o wysokości 101 m n.p.m., wznoszące się w Trójmiejskim Parku Krajobrazowym.
Ogromne podziękowania ślę w kierunku Weroniki i Tomka, którzy zorganizowali dla mnie tak górską wyprawę tuż nad morzem (ok, wiem, że to zatoka).
Moja ukochana Oliwa ze słynnym Pachołkiem 🙂 niestety wieża obecnie w remoncie więc muszę poczekać na kolejną wyprawę w to miejsce…