Opowieść sprzed aż ośmiu lat… Połowa września 2013 r.
Dziurawa, polna droga prowadzi w kierunku kilkudziesięciu drewnianych domków. Pomiędzy nimi lśni złota kopuła cerkwi. Nasz autobus zatrzymuje się w ukraińskim Bukowcu. Zaczynamy wspinaczkę na najwyższy szczyt całych Bieszczad – Pikuj (1408 m n.p.m.).
Wczesna jesień zaczęła strojenie liści drzew w żółcie. W promieniach wrześniowego słońca suszą się przed domami jabłka i owoce borówki brusznicy rozłożone na drewnianych tacach. Drewniane domki, schylają się pod garbem swojego wieku. Gdyby nie przeprowadzona wzdłuż drogi linia elektryczna oraz nieliczne talerze telewizji satelitarnej, można by pomyśleć, że cofnęliśmy się w czasie. Mieszkańcy ostrożne wyglądają przez okna, by zobaczyć co to za grupa burzy spokój ich wioski. Turyści nie są tu zbyt częstym widokiem. Odchodzimy szybko, przy zaburzającym poranną ciszę ujadaniu psów.
Połoniny widoczne przed nami przybrały już czerwonawe kolory. Suche łąki, którymi idziemy po ledwo widocznej drodze, są jak ze złota. Wokół nas piętrzą się ukraińskie Karpaty. Dzikie i nieopisane. Nieznane kopułki i długie grzbiety wypełniają horyzont. Są zalesione lub poprzecinane prostokątami pól uprawnych. Łatwo rozpoznać te najwyższe szczyty – to na nich rozpościerają się połoniny. Za plecami mamy Ostrą Horę (1405 m n.p.m.). Przed nami połonina prowadząca na najwyższy szczyt całego pasma bieszczadzkiego – Pikuj.
Wyświetl ten post na Instagramie.
Granica administracyjna dzieląca Bieszczady zupełnie nie zmienia ich charakteru. Łąki, powyżej których rośnie bukowy las, który z kolei ustępuje miejsca trawiastym połoninom bogatym w jagodowe krzewinki. Ciemnofioletowe, słodkie owoce są niezwykłą motywacją do podejścia na przełęcz Ruski Put (1218 m n.p.m.). Wydaje się, że doceniano je już dawno, bo tą ścieżką biegł szlak handlowy od czasów neolitycznych. Podobnie jak wtedy, znany był tylko dla nielicznych. W czasie mojej wędrówki, nie był oznakowany, a prowadził nas lokalny przewodnik współpracujący z PTTK Rzeszów.
Na przełęczy postawiono charakterystyczny, metalowy krzyż. Pomalowany został na biało z licznymi, czarnymi kropkami, przynosząc na myśl korę brzozy. Jeśli ta kojarzy nam się z cmentarzami wojskowymi, to nie zdziwmy się, gdy przeczytamy, że krzyż upamiętnia 18-dniowe walki o przełęcz w 1944 roku. Szturmująca piechota armii sowieckiej przełamała pozycje węgierskiej obrony, omijając silniej obsadzone pozycje.
Zostawiając za plecami przełęcz, wąska ścieżka pnie się w kierunku wschodnim, coraz mocniej odbijając na południe. 9,5 kilometrowy grzbiet to najprzyjemniejszy fragment wędrówki, coś, co zadowoli każdego miłośnika szerokich panoram i połonin. Jesteśmy tu zupełnie sami, mamy całą górę tylko dla siebie. I wspaniałe, niczym nie ograniczone widoki.
Grzbiet ten od zawsze dzielił. Przede wszystkim rozdziela zlewnię Dunaju oraz Dniestru. Z tego powodu, w literaturze ukraińskiej spotkamy się z określeniem Grzbiet Wododziałowy. Również granice administracyjne oparto o szczyt Pikuja. Północne stoki należą do Obwodu Lwowskiego, natomiast południowe do Zakarpacia. Przed II Wojną Światową regiony te należały do odpowiednio Polski i Czechosłowacji. Do dziś można znaleźć w trawie przewrócone słupki graniczne.
Idąc w kierunku spiczastego wierzchołka Pikuja, czuję się jak przeniesiony do innej krainy. Gdzie nie ma turystów. Gdzie łatwiej spotkać wylegującą się na słońcu żmiję, niż innego człowieka. Gdzie ledwo widoczna ścieżka prowadzi w kierunku najwyższego szczytu Bieszczad. Mimo identycznych widoków jak w polskich górach, to jak się je odkrywa jest zupełnie przeciwny.
Piramidka szczytowa Pikuja jest widoczna z daleka. Jej charakterystyczny wygląd można obserwować nawet z Tarnicy. Im bliżej szczytu, tym po zakarpackiej stronie coraz więcej skał przebijających miękką, trawiastą powłokę.
Sam Pikuj też jest niewielką skałką, na której szczycie stoi betonowy obelisk pomazany graffiti, prawosławny krzyż i flagi. Lecz prawdziwym skarbem jest panorama ze szczytu. Zresztą zobaczcie sami.
Ze szczytu odbijamy na zielono znakowany szlak do Biłasowicy. Przez pola jagodowe i las schodzimy do doliny. Liczne piaszczyste drogi zbiegają się w coraz szerszą wstęgę. Ta prowadzi do wioski, gdzie wszyscy zbierają się pod sklepem spożywczym, popijając schłodzony, spieniony napój izotoniczny.
Mapa opisanej trasy: