Budzik dzwoni dziś wyjątkowo późno. Minęła już 7:30. Niespiesznie zbieramy rzeczy rozrzucone po całym namiocie i idziemy na śniadanie. Przy ognisku toczy się już obozowe życie. Szybko zjadam owsiankę z truskawkami i grzanki z serem. Nadal jestem głodny, ale przecież po drugiej stronie góry miejscowość, więc będzie można uzupełnić zapasy. Żegnamy się z przyjaznym Regetowem i ruszamy na Rotundę.
Dość szybko zdobywamy wysokość mimo tarasujących szlak drzew. Na szczycie Rotundy (771 m npm) znajduje się jedno z najciekawszych miejsc na trasie Głównego Szlaku Beskidzkiego – Cmentarz wojenny nr 51 z czasów I wojny światowej. Pośrodku kamiennego okręgu zbudowano pięć drewnianych wież zakończonych krzyżami. Wokół nich, pod mniejszymi krzyżami spoczywa ponad pięćdziesięciu żołnierzy poległych na okolicznych polach bitew. Leżą koło siebie, ramię w ramię, mimo, że za życia znajdowali się po dwóch różnych stronach barykady. Równi wobec śmierci.

Cmentarz jest remontowany dzięki działaniom Studenckiego Koła Przewodników Beskidzkich z Warszawy. Z informacji, które uzyskałem w 2017 roku, udało się odbudować wszystkie gontyny, a do zrekonstruowania został jeszcze kamienny mur okalający cmentarz. Więcej informacji tutaj.

Następnie czerwony szlak schodzi do miejscowości Ług. Gdy las ustępuje miejsca polom i w oddali widać zabudowania, wydaje nam się, że już czujemy zapach pyszności wydobywający się ze sklepu. Tym większe było nasze rozczarowanie, gdy na drzwiach przeczytaliśmy, że sklep był otwarty do godziny 9:00. My o tej porze dopiero ruszaliśmy z Bazy w Regetowie. Trzeba było zadowolić się tym co mieliśmy – jabłkiem i czekoladą.

Po drugiej stronie wsi czekają na nas Popowie Wierchy (684 m npm). Docieramy tam najszybszą możliwą drogą – momentalnie przecinając wszelkie warstwice dzielące nas od szczytu. Gdy zrobiło się bardziej płasko, drogę utrudniają jeżynowe zarośla. Gdyby choć były owoce… Te niestety rosną w głębokim cieniu i dopiero kwitną…

…za to po chwili wychodzimy na szeroką leśną drogę. Jej pobocze również obfituje w jeżyny. Tym razem, w pełnym słońcu, uzupełniamy siły pysznymi, słodkimi i soczystymi owocami.
Bardzo ciekawy jest kolejny fragment. Niby jesteśmy w górach, a poczuć się można jak w dżungli. Przedzieramy się przez zarośla wyższe od nas. Obok płynie strumień Zawoja, który co chwila przekraczamy.

Gdy wydostajemy się znów na szeroką, leśną drogę, przechodzimy do królestwa jagód. Skarpy przy drodze są aż fioletowe. Gdy i my zabarwimy się na ten kolor, ruszamy w dalszą trasę> Napotykamy kolejną przeszkodę – ścinkę drzew. Powalone konary leżą na drodze i nie sposób ich ominąć. Powoli przedzieramy się przez splątane gałęzie.
Docieramy do kolejnej zagubionej wioski. Drewniane domki, zagubione krzyże, zdziczałe drzewa owocowe i ślady po fundamentach domów. Wąska ścieżka ginie wśród wysokich traw.

Ostatni etap dzisiejszej wędrówki znów polega na przedzieraniu się przez teren, na którym prowadzono zrywkę drewna. Szlak poorany końskimi kopytami i kołami traktorów przypominał błotne lodowisko.
Do Bacówki PTTK w Bartnem prowadzi szeroka droga z pięknymi widokami. Lekko pofalowane pagórki, rozległe łąki, malutkie domki w dolinach. Spokój wydaje się tutaj głównym składnikiem powietrza.
O schronisku trzeba powiedzieć, że serwuje wyborne pierogi łemkowskie. Mają farsz z kaszy, mięsa i grzybów. Niebo w gębie. Talerz znika w oka mgnieniu. Na jutro planujemy długą trasę, więc zamawiamy jeszcze porcję, która ma dać siły na szlaku i idziemy wypoczywać.
