Południowa ściana Lhotse. Ostatnia niezdobyta ściana ośmiotysięczna. Problem XXI wieku. Marzyli o niej Messner, Kukuczka… Gdy tylko ją zobaczyłem, zamarzyłem i ja. By podejść trochę bliżej, obejrzeć strome ściany, głębokie żleby i śnieżne nawisy.
Dla wzmocnienia aklimatyzacji (i przez odwołanie rezerwacji jednej z dwóch nocy, które mieliśmy spędzić wyżej) ruszamy na wschód, w kierunku wioski Chukhung.
24.10. 1989
Kukuczka i Pawłowski założyli obóz VI – szturmowy – na wysokości 7900 m npm. Byli związani cienką liną o średnicy 7 mm (…). Prowadził Kukuczka. Oddalił się już znacznie od asekurującego Pawłowskiego i nie był widoczny – wspinał się bowiem za załomem skalnym. Teren był trudny i lina przesuwała się powoli. Gdy Jurek zbliżył się do środkowego żebra ściany, gdzie kończą się główne trudności, nastąpił wypadek. Co było przyczyną: urwany chwyt, spadający (…) kamień, wyślizgnięcie się nogi ze stopnia czy jeszcze coś innego? Nie dowiemy się. Lina nie wytrzymała potężnego szarpnięcia po kilkudziesięciometrowym upadku i się zerwała. Dla Jurka Kukuczki nie było już ratunku.
J. Kurczab, W. Fusek, J. Porębski: Polskie Himalaje. Warszawa: Agora, 2018.
24.10.2018
Wychodzimy z Dingboche wzdłuż niedbale ułożonych kamiennych murków. Zza nich, leniwie podnoszą łby jaki, nieprzyzwyczajone do ciekawskich spojrzeń turystów. Zeszliśmy ze szlaku pod Everest i oprócz naszej grupy, ścieżką włóczą się tylko miejscowi. Podążamy za nimi przez labirynt czerwono liściastych zarośli. Wyglądają pięknie, krwista czerwień wprowadza kolor do wyschniętej palącym słońcem doliny. Dopiero przy bliższym poznaniu, rośliny ukazują swoje prawdziwe oblicze. Czarując kolorem, zachęcają do podejścia, by rzucić się ciernistymi pazurami na nasze puchówki. Rozszarpując ich cienki materiał. Swe zwycięstwo ogłaszają salwą białego pierza rozwiewanego przez wiatr.
Po nocnych przymrozkach pozostał jedynie lodowy ślad zamarzniętych strumieni. Bezchmurne niebo, więc bez problemów słońce momentalnie podnosi temperaturę. Wypełnia dolinę aromatem ziół, który do złudzenia przypomina zapach herbaty masala, serwowanej w okolicznych lodge’ach.
Czorten Kukuczki.
Obelisk poświęcony pamięci Polaków, którzy zginęli na południowej ścianie Lhotse.
Rafał Chołda – 25. X. 1985
Czesław Jakiel – 15. IX. 1987
Jerzy Kukuczka – 24. X. 1989
Zgiełk, trzaski migawek, ustawiane emblematy i flagi – jednym słowem gwar. Początkowo nurt porwał mnie i dopiero po chwili dochodzi do mnie gdzie jestem. Przychodzi zaduma. Stojąc kilka kilometrów od kilkukilometrowej, południowej ściany Lhotse czuję jej ogrom, jej potęgę. Niewyobrażalna jest dla mnie nawet próba rzucenia jej wyzwania. A oni na tym pionowym urwisku szukali nowych dróg. Chołda w niewyjaśnionych okolicznościach spadł, Jakiela porwała lawina, a zerwana lina zabrała Kukuczkę. Łza ukryła się za odblaskowymi szkłami okularów lodowcowych. Ruszamy.
Chukhung. Zagubiona wioska pośród ośnieżonych gór. Przechodzimy przez labirynt kamiennych murków idąc w domniemanym kierunku Chukhung Ri. Przechodząc wypływającą z lodowca rzekę, zaczynamy podejście na kolejny pięciotysięcznik.
Liczne ścieżki przecinają zbocze. Ich piaskowo-żółte linie widoczne są z daleka. Lecz która z nich jest poprawną drogą? Która zaprowadzi nas na wierzchołek? Na te pytania nie potrafią odpowiedzieć nawet nasi przewodnicy, którzy „zabezpieczają wejście z dołu”. Piaskowy pył unosi się spod nóg i rozwiewa wraz z wiatrem. Gryzie w nosie, który łapczywie wyłapuje każdą cząsteczkę tlenu.
To jak wyścig nakręcanych zabawek. Przesuwamy się, dopóki starczy sił zmagazynowanych w wewnętrznej sprężynie. Zatrzymanie. Kilkanaście oddechów ładujących bateryjkę. I znów kilka kroków do góry. Patrząc z zewnątrz, pewnie stoimy w miejscu. Kilkunastometrowe przejścia trzeba brać na dwa, czasem trzy przystanki. Coś niewyobrażalnego, o czym czytałem w książkach, teraz testuję na własnych płucach. Ale wszystko to w blasku ściany Lhotse, tuż pod Nuptse, więc zupełnie mi nie przeszkadzają częste przystanki. A jeszcze wieża Ama Dablam tuż za plecami, liczne lodowe seraki i misternie rzeźbione zbocza. Słowa nie oddają piękna himalajskich widoków. Mózg pracujący na oparach paliwa potrafi jedynie tępo patrzeć i zachwytem przyjmować widoki.
Na przełęczy trudna decyzja. W prawo, na główny wierzchołek, czy w lewo, na niższy, choć leżący powyżej magicznej warstwicy 5000. Spojrzenie na zegarek, na drogę powrotną, w niebo. Wszystko, oprócz ambicji, mówi, by wybrać opcję łatwiejszą. Usiadłem na kamieniu i zagryzając kabanosem i czekoladą, popijam herbatę, obserwuję okolicę. Ulegam wreszcie rozsądkowi, gdy słońce zaczyna ulegać nacierającej fali chmur.
Dwudziestominutowy atak szczytowy kończy się ponownym zachwytem. Ośnieżone szczyty wokół mnie jak okiem sięgnąć. Miniaturowe domki w dolinach, jak z ogromnej makiety kolejki elektrycznej. Ludzie wielkości mrówek krzątający się pomiędzy nimi lub zbliżający się do mojego, najeżonego kamiennymi wieżyczkami wierzchołka. Patrzę na podniebny taniec statecznych wierzchołków i wirujących obłoków, skrywających Ama Dablam lub odsłaniających Nuptse.
Pod czujnym okiem Matki z perłowym naszyjnikiem, jak podobno można przetłumaczyć nazwę szczytu Ama Dablam, zaczynam zejście. Samotne. Bo część moich współtowarzyszy zdążyło już opuścić wierzchołek lub zdecydowali się wspiąć na ten wyższy. Moim jedynym partnerem jest nadciągająca mgła. Na przemian zasłania i odsłania okolicę. Czuję się jak po samotnym ataku szczytowym na ośmiotysięcznik. Sam w otoczeniu gór. Ledwo widoczna droga powrotna, którą odtwarzam z pamięci. Zaciągnięto zasłonę nad górskim teatrem. Scenografię schowano w magazynach. Jest tylko otaczająca szarość i pustka. Cisza. Zagubiony w niej czorten Kukuczki. Nikogo jak okiem sięgnąć. Wreszcie uśpione, czerwone zarośla. Pomylona trasa przez nepalskie podwórka, zadziwione dzieci i znudzone jaki. Wraz z ostatnimi promieniami słońca docieram do swojego base campu. Wreszcie można odetchnąć. Czeka już gorąca herbata.
Mapa opisanej trasy: