5:15. Budzik znów wyrywa z pięknego snu. Dzwoni chwilę, aż wreszcie ktoś poderwał się na nadludzki wysiłek jego wyłączenia. Jadalnia schroniska na Maciejowej pusta. Kilkudniowy chleb, jeszcze z Węgierskiej Górki, kabanosy i do tego pyszny pomidor. Popite gorącą herbatą dają siłę na kolejny poranek.
Zmieniła się pogoda. Od rana jest pochmurnie, może nie pada, ale wilgoć wisi w powietrzu. Do tego leciutki wiatr. Jest to przyjemna zmiana po upalnych poprzednich dniach. Na opowieściach o dotychczasowej wędrówce i życiu na nizinach droga na Stare Wierchy mija nadspodziewanie szybko.
Przed śpiącym schroniskiem przerwa na witaminy – kupione na dole jabłka czy brzoskwinię (nieprawdopodobnie smaczne) i tradycyjną pieczątkę.
Dalsza droga na Turbacz (1310 m npm) przebiega znów bez problemów. Szybkie tempo, podkręcane czasem słodyczą okolicznych malin i jagód pozwala stanąć tuż pod wierzchołkiem najwyższego szczytu Gorców. Szczytu owianego mgłą tajemnicy, szlaku wijącego się pomiędzy powalonymi przed laty drzewami i młodymi świerkami próbującymi zająć ich miejsce. Troszkę zapoceni osiągamy wreszcie szczyt. Chmury wciąż osłaniają piękno okolicy przed naszymi oczami.
Kolejny przystanek robimy w schronisku pod Turbaczem. Znów coś jemy. Dla ludzi, którzy właśnie wstali, nie ma jeszcze dziewiątej rano, to dopiero poranek. Dla nas zaczyna to być południe. Skręcamy palnik, gotujmy makaron i pulpety. Z widokiem na zamgloną Długą Halę smakują wspaniale. Siedząc rok wcześniej przy tym samym stole nie myślałem, że wrócę w to miejsce wędrując za czerwonymi znakami.
Ludzie powoli zaczynają wychodzić na szlak. My za nimi. Wyprzedzamy ojca z dwójką synów, i znów mamy przestrzeń przed sobą tylko dla siebie. Słońce przebija się przez chmury gdy mijamy Kiczorę (1282 m npm). Długa polana pozwala nacieszyć oczy falującymi wzniesieniami pokrytymi lasem, a lekko opadająca droga przynosi ulgę nogom. Nie trwa to długo, bo spadek robi się coraz gwałtowniejszy. Zmęczeni podchodzeniem ludzie coraz częściej pytają, czy daleko do schroniska, albo choć do wypłaszczenia drogi. Z każdym kolejnym krokiem mamy dla nich gorsze wiadomości.
Po przekroczeniu Przełęczy Knurowskiej (846 m npm) szlak wiedzie znów w górę. Momentami równie ostro, jak przed chwilą opadał. Zaczyna się festiwal gry w chowanego z Lubaniem. Gdy wydaje się, że już droga prosta, ta bez zapowiedzi się obniża, by za chwila ruszyć ostro pod górę. Pewnym punktem orientacyjnym są Studzionki z bazą noclegową zagubione pośród lasów. Słońce zaczyna palić coraz mocniej.
Mapa podpowiada, że od Runka (1005 m npm) to już blisko, to już półtorej godzinki, no może ze dwie, i upragniony Lubań ze swoją baza namiotową. Jednak w terenie tego szczytu nie widać. Każdy wydaje się być już tym, lecz za nim jest kolejny i kolejny wyższy. Ulgę w tych męczarniach przynoszą słodkie maliny i widoki na Jezioro Czorsztyńskie i górujące nad jego taflą dwa zamki – w Czorsztynie i Nidzicy. Ścieżka staje się coraz węższa. Z potrącanych liści licznych krzaków podrywają się chmary małych, białych robaczków przyklejających się do spoconych twarzy. A miało być tak pięknie…
Kryzys, kryzys, kryzys. Zlany potem, oblepiony muszkami próbuję złapać oddech na jakimś przewalonym pieńku. W myślach przeklinam ten Lubań i pogodę, w słowach dziękuję za wsparcie Tomka, bo gdybym szedł sam, zostałbym na jakiejś górce, o której myślałem, że będzie tą ostatnią na dziś.
Po stracie wszelkich nadziei, pojawia się papieski krzyż. Jest to pamiątka po wizytach Karola Wojtyły w Gorcach. Ma znajdować się na Lubaniu, ale póki nie zobaczę bazy to nie uwierzę. Jest! Wreszcie mogę wykrzyczeć wierszyk, który układałem przez ostatnią godzinę podejścia: „Strudzony Wędrowcze, oto drogi Twej kres, tam na polance baza Lubań jest”! Czasem tylko tak dziwne rzeczy podtrzymują motywację do dalszego wysiłku.
Za bazą widać liczne maszyny budowlane. Trafiliśmy na pierwszy etap budowy wieży widokowej. Zdołano wyrównać część zbocza w okolicy wierzchołka. Ale o tym co miało się tu stać przeczytaliśmy parę miesięcy później.
Baza opłacona, wybrany namiot o wdzięcznej nazwie „Południca”. Mimo upiornego miana, wydaje się to najlepszy wybór, w cieniu drzew i z dala od paru innych zajętych namiotów. Pora na najważniejszy moment dnia podczas takiej wędrówki. Umyć się. Spodziewamy się lodowato zimnej wody tryskającej z pobliskiego źródełka. Rzeczywistość okazuje się zgoła inna. Metalowa rura, z której ledwo kapie woda wyprowadzona z betonowego postumentu.
W międzyczasie do bazy dotarła „znajoma grupa” z Turbacza – ojciec z synami. Zajęli namiot tuż obok naszego. Wreszcie jest czas zamienić parę słów więcej niż górskie: CZEŚĆ! Zaczynam opowieść o Głównym Beskidzkim, problemach, planach, podziale na dni. Wydaje mi się, że znajduje zaciekawienie, bo pan deklaruje, że chciałby powtórzyć kiedyś taki wyczyn, może jedynie w parę dni dłuższym wymiarze czasowym. Opowiadamy też o planie na walkę z upałami, czyli jak najwcześniejszym wyjściu. Wyjaśniła się kwestia obiadu w porze śniadania, którym podobno wzbudziliśmy zdumienie na Turbaczu. Można wreszcie uzupełnić żołądek, bo jutro wizyta w sklepie! Znów zaczynają się marzenia o tym, co by się zjadło. Jako, że wschód słońca chcemy podziwiać już po śniadaniu, koło 18 zaczynamy układać się do snu.
Coś mnie budzi. Jakiś hałas. Nie chcąc jeszcze budzić kolegi, nasłuchuję. Jakaś muzyka, rozmowa. W namiocie obok zaczęła się mocno ożywiona dyskusja, chyba o godzinie jutrzejszej pobudki. Pada argument: „bo oni już śpią od trzech godzin! Jutro znowu nas wyprzedzą!” No właśnie już nie śpią – myślę. Jakiś szelest ściszył tamtą rozmowę. Za chwilę muzyka robi się coraz głośniejsza. To trwa odliczanie Listy Przebojów Programu Trzeciego. Są już ostatnie miejsca. Więc wiadomo, trzeba dać głośniej. Teraz padają komentarze, że tamten utwór już był na pierwszym ostatnio, a o co chodzi w kolejnym. Jak mnie słyszysz?! Ja Wisła! Ja Wisła!? Aż za dobrze cię słyszę. Próbuję kaszlnąć na tyle głośno by dać im do zrozumienia, że są trochę za głośno, lecz na tle cicho, by nie obudzić Tomka. Jak się później dowiedziałem, on próbował dokładnie to samo, nie wiedząc, że ja też nie śpię.
Ciszę przynosi dopiero zakończenie listy. Złe sny towarzyszą jednak aż do brzasku.