Czarnohora: Pop Iwan:
Jak spotkałem Białego Słonia

Autobus zatrzymał się na poboczu wsi Ilci. Ciszę poranka przerwał gwar turystów wylewający się na dziurawą drogę. Szybkie zakupy w lokalnym sklepie i odjeżdżamy lokalnym busem, zostawiając za sobą chmurę kurzu. Wyboista droga wzdłuż Czarnego Czeremoszu prowadzi do miejscowości Dżembronia, tej samej, w której kończyliśmy wczorajszą wycieczkę. Druga część zakupów w lokalnym sklepiku i wreszcie ruszamy w góry.

Mimo wczesnej pory, słońce już pali. Niebiesko znakowany szlak prowadzi polami i młodnikiem, gdzie nie ma skrawka cienia. Po kilkunastu minutach ogromny buk daje zbawienny cień, w którym można chwilę odpocząć. Tutaj też szlak się rozdziela. Po przerwie ruszamy prawą odnogą, na Uchaty Kamień.

Odpoczynek w cieniu drzew

Przebiegam pomiędzy zacienionymi fragmentami szlaku. Trochę ulgi przynosi przejście przez las i opłukanie twarzy w jednym z potoków spływających z górskiego grzbietu. Szlak powoli wspina się przez trawy i coraz niższe drzewa. Słońce przepełnia powietrze gorącym zapachem łąki.

Rozgrzany szlak

Parę stromych serpentyn prowadzi na boczny grzbiet. Uderza mnie powiew wiatru i widok skał wyrastających z kosówki. Zmęczenie odchodzi w niepamięć.

Skałki!

Uchaty Kamień to grupa skał położonych na zboczach góry Smotrec. W ich kształtach dostrzec można uszy, ludzkie twarze, czy zwierzęta. Wystarczy dobra perspektywa, gra światła i cienia oraz trochę wyobraźni 😉

Pop Iwan z Uchatego Kamienia

Łagodne podejście wyprowadza na Połoninę Balcatul. W mijanej dolinie widać ruiny polskiego schroniska AZS pod Smotrcem. Było to najwyżej położne schronisko turystyczne w międzywojennej Polsce. Dziś została tylko kamienna podmurówka ledwo widoczna z krzaków.

Dawne schronisko wciąż jest miejscem, gdzie zatrzymują się wędrowcy

Jednak to nie jedyna pamiątka pamiętające czasy przedwojenne. Polsko – czechosłowackie słupki graniczne odmierzają kolejne fragmenty drogi. Trawiastym grzbietem, raz w górę, raz w dół. Czasem przez zalegającą na szlaku skałę, a czasem przez jedną z licznie wydeptanych ścieżek. Biały Słoń coraz bardziej dominuje nad panoramą.

Pamiątka po przedwojennej granicy

W lecie 1938 r. na Popie Iwanie (2022 m npm) otwarto Obserwatorium Astronomiczno-Meteorologiczne im. Marszałka Józefa Piłsudskiego. Pięciokondygnacyjny budynek mieścił obserwatoria astronomiczne – Uniwersytetu Warszawskiego oraz meteorologiczne – Państwowego Instytutu Meteorologii. Znalazła się tu także placówka Korpusu Ochrony Pogranicza. Z racji zamknięcia obiektu dla turystów, mówiono, że znajdowały się tam także nasłuchowe instalacje wojskowe. Jednak ile w tym prawdy, trudno dziś orzec. Wiemy, że przez ponad rok był to najwyżej, stale zamieszkany obiekt w ówczesnej Polsce. Rodziło to wyzwania dla architektów i konstruktorów. Przed górską zimą obiekt chroniła innowacyjna izolacja termiczna wykonana z korka i mas bitumicznych. Na szczyt przetransportowano ją, wraz z innymi materiałami budowlanymi, zaprzęgami koni huculskich oraz dzięki ciężkiej pracy miejscowej ludności, noszącej nierzadko znaczne ciężary na własnych plecach. Ciężarówki dojeżdżały wyłącznie do podnóża góry. Starano się więc maksymalnie wykorzystać dostępny lokalnie kamień, będący głównym materiałem ścian obiektu.

Obserwatorium wyposażono w najnowocześniejszą aparaturę badawczą. Prąd wytwarzały generatory napędzane silnikami diesla i tylko z wodą był od zawsze problem. Pobliskie źródło nie dostarczało wystarczająco dużo wody, więc pozyskiwano ją z deszczówki lub przywożono z  innych, wydajniejszych źródeł.

Koszt budowy obiektu wyniósł ponad milion złotych. Niezrozumienie idei obserwacji naukowych wraz z ogromnym kosztem inwestycji na rubieżach kraju sprawiło, że obserwatorium nazywano „Białym Słoniem”. Stanowiło to synonim czegoś zbędnego i niezwykle kosztownego. Nazwa ta funkcjonuje i dziś, lecz nie niesie już takich skojarzeń.

Losy obiektu zmieniły się diametralnie 17 września 1939 r. Po ataku wojsk sowieckich, najważniejsze instrumenty naukowe zdemontowano i dzień później wywieziono na węgierskie Zakarpacie. Po przejęciu obserwatorium przez radzieckich naukowców nadal prowadzono pomiary. Początek upadku Białego Słonia wyznacza agresja wojsk hitlerowskich na ZSRR. Obiekt ostrzelano oraz obrabowano. Przez lata obiekt niszczał. Zawalił się dach, turyści palili wewnątrz ogniska (podobno izolacja z korka świetnie nadawała się na rozpałkę), a trudne warunki atmosferyczne przyspieszały procesy niszczenia.

Jednak od kilku lat prowadzony jest remont obserwatorium, przy dużym udziale środków pochodzących z Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego oraz Uniwersytetu Warszawskiego. Działa tu już stacja ratownictwa górskiego, a w przyszłości Biały Słoń ma znów służyć naukowcom.

Biały Słoń na wyciągnięcie ręki

Z każdym krokiem jestem coraz bliżej spełnienia marzenia, by stanąć u bram Białego Słonia. Gdy szczyt wydaje się już na wyciągnięcie ręki, szlak opada i znów czeka podejście. Wiatr napełnia żagle i pcha do przodu. Zrywa kapelusze. I pozwala gnać na wymarzony szczyt!

Pop Iwan Czarnohorski
Podpisy zdobywców szczytu

Pewnie gdyby nie obserwatorium, byłby to zwykły czarnohorski szczyt. Trzeci co do wysokości w tym paśmie, ale chyba najbardziej oddalony od najbliższych zabudowań. Rozległy wierzchołek oferuje widoki na całą Czarnohorę, na horyzoncie majaczą Maramrosy. Widok bardzo ładny. Lecz „tłumy” turystów przychodzą tu wyłącznie dla Białego Słonia. Budynek robi ogromne wrażenie, dominuje nad trawami i z daleka zaznacza swoją obecność. Bryła złożona z wielu mniejszych elementów, z każdej strony prezentuje się inaczej, intryguje i przyciąga.

Czarnohora widziana ze szczytu
Obserwatorium Astronomiczno-Meteorologiczne im. Marszałka Józefa Piłsudskiego
Obserwatorium w czasach międzywojennych – źródło

Ostrzelany Orzeł w stylu art déco zdobiący portal wejściowy

Trwa remont. W związku z tym, nie można wejść do obserwatorium. Za to duża część wnętrza została wyniesiona przed budynek. Ogromne hałdy gruzu i żelastwa kryją wiele skarbów. Elementy żeliwnych pieców, żebra kaloryferów, klepki parkietu, czy wspomniana już izolacja termiczna. Mimowolnie szuka się pamiątki z tego miejsca.

Cegły z widocznymi wciąż znakami producenta

Jednak słońce nieubłaganie zbliża się do linii horyzontu. Trzeba opuścić Popa Iwana i po swoich śladach wrócić w kierunku Uchatego Kamienia. Jednak ponad ruinami schroniska, odbijamy na ścieżkę prowadzącą na Smotrec (1896 m npm). Strome podejście rekompensują widoki ze szczytu. Widać całą dzisiejszą trasę, a także duży fragment jaki należy jeszcze zejść do Dżembroni. Góra usiana jest pamiątkami po I wojnie światowej. W trawach wiją się druty kolczaste, a wprawione oko bez trudu dostrzega linie okopów i stanowiska broni większego kalibru.

Smotrec 1896 m npm
Skały Uchatego Kamienia ze szczytu Smotrec

Strażnik szlaku

Droga zaczyna momentalnie tracić wysokość. Stromizna wymusza powolne schodzenie, jest więc czas chłonąć ostatnie panoramy ukraińskich Karpat. Co jakiś czas, na szlak wylewają się zielone fale kosówki. Dodatkowo utrudniają pewne stawianie kroków w nierównym terenie. Mimo, że kolana zaczynają się buntować, widoki raz jeszcze wynagradzają ból. Nie wiem czy droga przez Smotrec byłaby lepszym wariantem podejścia. Wydaje mi się, że w palącym słońcu ostre zbocze wyssało by całe siły i mogło by ich zabraknąć na wędrówkę na Popa.

Smotrec od strony Dżembroni

Zejście do Dżembroni

Po krótkim (bo znów stromym) przejściu przez las wychodzimy koło bacówki. Można zaopatrzyć się w miejscowe sery lub zaprzyjaźnić się z krowami (droga prowadzi przez pastwisko). I znów ogromny buk dający przyjemny cień rano. Droga do Dżembroni przebiega już szybko, napędzana chłodzącym się piwem w sklepowej lodówce.

Lecz czekała jeszcze jedna atrakcja. Powrót do autobusu.
Podjeżdża gruzawik. Pakę starej ciężarówki zaaranżowano na kabinę pasażerską. Siedzenia obito wzorzystym materiałem, trochę przypominającym dywan. Wsiadamy. Ściśnięci jak sardynki, choć nie zmieścili się wszyscy. Kierowca wstawia parę stołeczków obitych białym futrem. Każdy ma już swoje miejsce. Na każdym z licznych wybojów, kabina wygina się w każdą możliwą (i niemożliwą) stronę. Mimowolną reakcją na tą sytuację jest śmiech. A kierowca niewzruszony, trzymając zapalonego papierosa w jednej ręce, kawę w drugiej, gna przez bezdroża, na krawędzi kilkunastometrowego urwiska kończącego się w grzmiących potokach Czeremoszu.

Gruzawik w pełnej krasie

Czerwonymi kropkami oznaczono trasę przejścia. Mapa pochodzi z zasobów – Карпатські стежки

One thought on “Czarnohora: Pop Iwan:
Jak spotkałem Białego Słonia

Leave a Reply