Nie zdążyły. Buty wciąż były mokre. Niechętnie wciągam je na nogi i niespiesznie ruszamy w kierunku Iwonicza – Zdroju.
Droga usłana jest czarnymi ślimakami bez skorupki. Powoli pełzną na drugą stronę asfaltu, pomiędzy rozjechanymi już bratankami. Podobno w tamtym roku południe Polski zostało zalane przez te mięczaki. Przedzierając się przez labirynt ślimaków, odbijamy wreszcie z niezbyt ruchliwej drogi w leśny dukt.
Wzdłuż stacji drogi krzyżowej dochodzimy do pustelni św. Jana z Dukli. Na wzgórzu Zaśpit znajduje się murowana kaplica wzniesiona na początku XX wieku. Zdobiona jest drewnianym ołtarzem oraz polichromiami z życia świętego.
Chwilę krzątamy się na placu przed kościołem. Z drewnianego domku stojącego nieopodal wychodzi miejscowy proboszcz i zaprasza nas na herbatę. Przy kruchych ciastkach wysłuchujemy historii Pustelni i opowiadamy o górskich planach. Z życzeniami powodzenia i wodą z cudownego źródełka, ruszamy w kierunku przełęczy Dukielskiej.
Na zejściu znów zalega morze błota. Ostrożnie stawiamy kolejne kroki. W Iwoniczu idziemy przecież do mojej Cioci i wypada porządnie wyglądać. Całe wczorajsze przepieranie legło w błocie, gdy kawał gliny wyjeżdża mi spod stopy.
Podejście na Cergową (716 m npm) zaczyna się od szukania drogi. Na skrzyżowaniu ulic wybieramy tą złą i po kilku minutach ponownie wracamy między zabudowania Nowej Wsi. Wreszcie znajdujemy odpowiedni szlak i przez zarośla przedzieramy się na szczyt. Droga znów zaczyna się dłużyć. Ogromne buki wydają się rosnąć na grani. Lecz to bardzo mylne wrażenie. Wychodzimy na niewielką łąkę. Brak oznaczeń i dwie równie wąskie ścieżki do wyboru. Skręcamy w prawo i po dłuższej chwili dochodzimy na szczyt.
W tym momencie powietrze rozdarł dźwięk syreny alarmowej. Patrzymy po sobie nie wiedząc co się dzieje. Nagle wybuch. Wszystko zadrżało. Ptaki poderwały się z drzew. Ogromny huk. To odstrzał bloków skalnych w kamieniołomie znajdującym się po drugiej stronie doliny. W już spokojnej atmosferze jemy wafelki i w pora w drogę, w dół, w kierunku Lubatowej.
Zejście mija nadspodziewanie szybko. Przed kościołem pamiątka po burzliwej historii II wojny światowej.
Teraz Główny Szlak Beskidzki znów prowadzi asfaltem, początkowo między domami, a później już przez las. Po kilku zakrętach las ustępuje miejsca długiej polanie. Jestem jak w domu – nie potrzebna tablica. Wiem, że zaczyna się jedno z najstarszych beskidzkich uzdrowisk – Iwonicz – Zdrój.
Leczniczą wartość mają tutaj wody typu chlorkowo-wodorowęglanowo-sodowego oraz jodkowego zawierające często dwutlenek węgla. Mają swój bardzo specyficzny zapach i smak, który może nie każdemu pasować. Dla mnie przywodzi miłe wspomnienia, więc z kubeczkiem wody zdrojowej w ręku, dołączam do Tomka czekającego na mnie na placu Dietla. Mijamy zabytkowe zabudowania Bazaru, sanatoria i Starego Pałacu. Wreszcie nawiguję już bez mapy, wprost do Cioci.
Cudowny wypoczynek u Cioci pełen opowieści i pyszności.
Przed spaniem dostajemy od Wujka prezent – stare, drewniane krzyże. Mają być naszymi krzyżami pokutnymi, nim wyruszymy w dalszą część naszej pielgrzymki, jak to sam określił.