Stoimy w wąskiej alejce przyglądając się szerokiemu wyborowi lokalnych win. Znikąd zaczęli pojawiać się ludzie. Hałaśliwie przekrzykujący się i mocno gestykulujący. One, w długich, czerwonych i kwiaciastych sukniach. Oni, w lakierkach i czarnych kapeluszach. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Atmosfera robi się napięta. Oby tylko nie polała się krew…
Ale zacznijmy od początku. Moja choroba nizinna nasilała się proporcjonalnie do tego jak zima ustępowała letnim temperaturom. Jako, że lekarz rodzinny nie wie nic na temat tej przypadłości, postanowiłem poszukać metody leczenia w starych książkach medycznych. Na większość dolegliwości zalecano upuszczanie krwi. Mimo, że współczesna medycyna nie stosuje już tych zabiegów, postanowiłem spróbować. W tym celu udałem się do wybitnego specjalisty, zamieszkałego w Transylwanii, hrabiego Draculi…
Węgry żegnają burzą rozświetlającą nocne niebo. Tuż przed granicą kupujemy winietę na rumuńskie drogi, wymieniamy trochę pieniędzy na Leje i tylko kontrola graniczna oddziela nas od Transylwanii. Węgierski pogranicznik machnął tylko ręka byśmy przejechali, rumuński połamał język na naszych imionach i nazwiskach, na koniec pytając:
– Kuda wy jedjetie?
– Do Kluż Napoki
– Turysty?
– Da!
Zmierzył nas wzrokiem jeszcze raz.
– Ok. Jechat!
O 3.30 w nocy znaleźliśmy się w Rumunii. Co działo się dalej, nie wiem. Skończyłem swój „dyżur” za kierownicą i poległem na tylnym siedzeniu.
Poranek zastał nas na zielonych wzgórzach. Miękkie światło ozłociło łąki i bukowe lasy. Widok jak z bajki. Mijane wioseczki zaskakują inną zabudową, a ogromne romskie pałace przyciągają wzrok. Wokół domów wiją się krzewy winogron, a czasem przejedzie ktoś na wozie zaprzęgniętym w konie. Niekiedy wydaje się, że czas tu zwalnia i niespiesznie przesuwa się wraz z promieniami słońca. A to tylko godzinne przesunięcie związane z inną strefą czasową…
Kluż Napoka, stolica Siedmiogrodu, zachęca do odwiedzenia głównie za sprawą jednej z największych świątyń w regionie. Gotycki kościół św. Michała budowano przez ponad 170 lat. Przez wieki, kamienne mury bazyliki były świadkiem obejmowania rządów przez lokalnych książąt. Lecz Draculi nie widziały. Mimo to, warto przejść się uliczkami drugiego co do wielkości miasta uniwersyteckiego Rumunii, zapalić świecę w prawosławnym Soborze Zaśnięcia Matki Bożej, czy poszukać modernizmu wśród tradycyjnych kamieniczek w najstarszej części miasta.
Jak Dracula, to i zamek. Wybraliśmy najpiękniejszy (naszym zdaniem) zamek w Transylwanii – Castelul Corvinilor w miejscowości Hunedoara. Gdy wjechaliśmy do miasta nie mogliśmy uwierzyć, że dobrze trafiliśmy. Huty, złomowiska, industrialne miasto, w którym wręcz nie może znaleźć się gotycka rezydencja królewska. Tym bardziej szokujące było, gdy wyłonił się za jednym z zakrętów (tuż za zakładem przemysłowym – aktualnie w ruinie).
Napisać o zamku w Hunedoarze, że jest magiczny to za mało. Choć faktycznie wygląda jak żywcem wyjęty z filmów o Harrym Potterze, jego korzenie sięgają średniowiecznej fortecy przebudowanej w późniejszych wiekach w renesansową rezydencję. Jednak z tego miejsca to zdjęcia opowiedzą dużo więcej niż słowa.
Sybin – kolejne piękne miasto na naszej trasie. To tu Dracula miał uczyć się alchemii. Jednak zdecydowanie warto odwiedzić to miasto ze względu na architekturę najstarszej jego części, otoczonej w znacznej mierze zachowanym, średniowiecznym murem. Można wspiąć się na wieżę luterańskiego kościoła Najświętszej Marii Panny by podziwiać panoramę miasta z góry. Chciałbym zamieścić zdjęcie, ale… spóźniliśmy się 8 min na ostatnie wejście… Za to, można pospacerować wąskimi uliczkami miasta, lub wyjść na Rynek Wielki. A wszyscy mający coś za uszami, powinni wystrzegać się Mostu Kłamców. Wedle legendy ma runąć, gdy przejdzie po nim kłamca. Jednak od blisko 160 lat nie znalazł się łgarz na tyle duży by załamać metalowe przęsło.
Stoimy w wąskiej alejce przyglądając się szerokiemu wyborowi lokalnych win. Znikąd zaczęli pojawiać się ludzie. Hałaśliwie przekrzykujący się i mocno gestykulujący. One, w długich, czerwonych i kwiaciastych sukniach. Oni, w lakierkach i czarnych kapeluszach. Nasze spojrzenia skrzyżowały się. Atmosfera robi się napięta. Mówimy do siebie, że bierzemy pierwsze – lepsze wino z rumuńską flagą i spadamy do kasy.
– A to wy nie germańce?! – odezwał się Rom stojący najbliżej nas
– Nie, my z Polski – odpowiadamy z lekkim strachem w głosie
– Oooo! My handlujemy w Warszawie, mamy tam mieszkanie! Jak dobrze, że przyjechaliście do Rumunii, co robicie?
Szok. Na środku alejki z winem, w francuskim hipermarkecie na przedmieściach Sybina spotykamy mówiących po polsku Romów. Szczęki mimowolnie opadły. Opowiadamy o naszych planach, na twarzach widząc zadowolenie, że wybraliśmy najładniejsze miejsca w okolicy.
Nieśmiało proszę o rekomendację dobrego, lokalnego wina. I wtedy się zaczęło. Cała rodzina zaangażowała się w poszukiwania. Zaczęli między sobą prowadzić znów ożywioną dyskusję, które najlepsze, które nam polecić. I dostaliśmy cały wybór naprawdę dobrego wina.
Biertan – kolejne miejsce, które trzeba odwiedzić będąc w Siedmiogrodzie. Znajduje się tam kolejny zabytek gotyckiej architektury sakralnej – ufortyfikowany kościół luterański. Siedmiogrodzcy osadnicy z Saksonii, zamiast fortyfikować swoje miasta, przekształcali kościoły w twierdze. Otoczony potrójnym obwodem murów, kościół w Biertanie nigdy nie został zdobyty. Dziś, znajduje się na liście światowego dziedzictwa UNESCO.
Kolejnym pięknym miejscem wpisanym na listę UNESCO jest Sighisoara. Wreszcie trafiam na ślady Draculi – w jednym z tutejszych domów przyszedł na świat Wlad Palownik, o czym przypomina pamiątkowa tablica. Jednak średniowieczne miasto górujące nad Wielką Tyrnawą ma wiele pięknych miejsc do zaoferowania. Są wąskie uliczki, liczne kościoły i Wieża Zegarowa. Całość tworzy mieszankę przyciągającą turystów jak magnes. Wieczorny gwar nie pozwala się nim w pełni nacieszyć. Jednak o świcie miasteczko jest puste i ciche. Gdzieniegdzie tylko przemknie kot, a dozorca zamiata chodnik. I właśnie wtedy robi największe wrażenie.
Po drodze przystajemy w miejscowościach Saschitz, Rupea i Fogarasz. Znajdowały się tam zamki. Pierwsze dwa z nich były tzw. twierdzami chłopskimi. Miejscowa ludność znajdowała tam schronienie w razie nadciągającego niebezpieczeństwa.
Zamek Țărănească (Saschitz) to ruiny zlokalizowane na szycie wzniesienia. Końcowy odcinek podejścia trzeba pokonać pieszo. Warto odbić na polną drogę w lewo, ponieważ prowadzi ona przez ładny (i zacieniony!) kanion wyrzeźbiony w miękkim podłożu.
Rupea, to zabezpieczona ruina. Przed wejściem stoi budka z biletami. Wewnątrz zamku znajdziemy kilka pustych pomieszczeń i rozległy widok na okolicę.
W Fogaraszu znajduje się renesansowa twierdza będąca siedzibą władców Siedmiogrodu. W zamkowych murach znajduje się ciekawa wystawa archeologiczna, a także sztuki ludowej. Co ciekawe, obiekt służył jako więzienie dla internowanych polskich żołnierzy w 1939 r.
Jakkolwiek się nie będę powtarzać, Braszów to kolejne miasto – perełka. Pełne wąskich uliczek, starych kościołów, otoczone średniowiecznymi murami, a ponad wszystkim górują litery składające się w nazwę miasta – prawie jak w Hollywood!
Na koniec esencja – czyli zamek Bran – wszędzie reklamowany jako zamek Draculi. Wszelkie marzenia miały ziścić, a lekarstwo na chorobę nizinną się odnaleźć. I wtem ukazał nam się taki widok!
Pięknie, prawda? Jednak rzeczywistość nie jest taka bajkowa. Taki widok mają nieliczni, którzy wdrapią się na niewielką skałkę na przeciwległym stoku doliny. Przed głównym wejściem turystyczna gemela, a kasa umiejscowiona w takim miejscu, żeby bez uiszczenia opłaty nie można było zrobić nawet dobrego zdjęcia. Dodatkowo utrudniały to wszech-zwisające kable oplatające poskręcaną pajęczyną każdy słup w mieście. No i wejściówka kosztuje 40 lei. Do zamku, w którym za dużo nie ma. A sam Wlad spędził najwyżej parę nocy… w więzieniu. Wycof.
Wracając, uwagę przykuł zameczek Rasnov. To kolejna twierdza chłopska. Postanawiamy odwiedzić. Zachowana w dużo lepszym stanie, ocalałe domki wykorzystywane są na sklepiki z pamiątkami, całość zalana promieniami mocnego słońca przenosi w śródziemnomorskie klimaty.
Wchodząc na najwyższy punkt ruin ukazał się poniższy widok. Serce zabiło mocniej. Uśmiech pojawił się na twarzy. Nie mogłem przejść koło niego obojętnie. I chyba nici z leczenia mojej choroby nizinnej…
Parę informacji praktycznych
Walutą obowiązującą w Rumunii jest lej (RON). Na granicy (Artand – Bros) istnieje możliwość wymiany złotych bezpośrednio na lokalną walutę. Jednak przelicznik jest niekorzystny. W większych miastach bez problemów można znaleźć kantory, lecz wymienimy w nich wyłącznie dolary i euro.
1 RON = 0,9247 PLN (maj 2018)
- Przykładowe ceny w supermarkecie:
Woda – 2,15 RON/2 l
Bułka – 0,30 RON
Pomidory – 5,99 RON/kg
Salami (paczka) – 4,40 RON
Serek wiejski (z OSM Koło) – 2,99 RON
Piwo – 2 – 3,50 RON/0,5 l
Wino od 7 RON
Batony – 0,50 – 0,70 RON
Czekolada – 2,85 RON
Warto wiedzieć, że bardzo często końcówki są zaokrąglane. W pełni resztę dostaniemy chyba wyłącznie w automatycznej kasie w markecie.
- Bilety wstępów
Zamek Bran – 25/40 RON
Zamek Hunedoara – 5/30 RON
Twierdza Fogarasz – 7/15 RON
Zamek Rupea – 12 RON
Bazylika Biertan – 10 RON
- Paliwo
W Rumunii najpopularniejsze stacje benzynowe należą do sieci Lukoil i MOL. Nie ma na nich problemów z płaceniem kartą. Gaz jest rzadko spotykany, występuje jedynie na niewielkiej części największych stacji. Dodatkowo zakamuflowany jest pod nazwą GPL i umiejscowiony tak, aby nie był widoczny na pierwszy rzut oka. Obowiązują takie same złącza LPG jak w Polsce.
Benzyna / Diesel – 5 – 5,30 RON
LPG – 2,35 – 2,45 RON
Obowiązkowa winieta (7 dni) 3 EUR.
- Co zjeść?
Przede wszystkim trzeba spróbować mamałygi (mămăligă)! To potrawa z mąki lub kaszy kukurydzianej, podawana do głównego dania jako zamiennik naszych ziemniaków.
Jako danie główne warto zamówić sarmale. To potrawa na podobieństwo gołąbków. Choć zawijana w liście winogron i dużo mniejszym gabarycie. Oprócz tego kuchnia rumuńska obfituje w dania z grilla. Wiele restauracji oferuje tradycyjne potrawy, oznaczając je narodową flagą.
- Gdzie spać?
Rumunia obfituje w hotele, hostele, apartamenty na wynajem. Znajdzie się coś na każdy budżet.
- Jak się dogadać?
Znając angielski bez problemu załatwimy bilety wstępu do atrakcji, zamówimy jedzenie, czy zatankujemy auto. Język rumuński jest podobny do włoskiego. Jednak warto znać parę zwrotów po rumuńsku, co wywołuje ogromny uśmiech na twarzach i pomaga załatwić najtrudniejsze problemy 😉